Jak co tydzień, mamy dla Was listę 5 najciekawszych kawiarni. Tym razem udajemy się do Poznania. Wybór nie jest łatwy, gdyż w Poznaniu nietrudno jest o dobrą kawiarnię. Co tym razem bierzemy pod uwagę? Wystrój i kuchnię! Bo kto z nas nie lubi pić kawy i zajadać się czymś pysznym w dobrej atmosferze? Lubimy oryginalność, dlatego wytypowaliśmy właśnie te miejsca! Chcesz zatrzymać lato na dłużej? Jest na to sposób! 1) Piece Of Cake ul. Św. Wojciecha 27 W szczególności urzekł nas z pozoru chaotycznie zaaranżowany ogródek, w którym można napić się kawy i zajadać pyszne ciasta. Załoga Piece przywozi wysokiej jakości kawę z berlińskiej palarni The Barn i parzy w dripie i aeropresie. Co do kawy? Serniki, brownie i ciasta marchewkowe! 2) Weranda Caffe ul. Świętosławska 10 Znane miejsce na mapie Poznania, tuż przy Starym Rynku. Weranda słynie z efektownego wystroju, który kusi wielu odwiedzających. Ogródek odcięty od zgiełku ulic zachwyca wszechobecną zielenią. To miejsce, w którym choć na chwilę można się wyciszyć. 3) Minister Cafe ul. Ratajczaka 34 Kawiarnia znajduje się tuż nad Ministerstwem Browaru i założona jest przej jego właścicieli. Śniadania i lunchowe menu w towarzystwie (dość głośnej muzyki). Miejsce często odwiedzane przez mężczyzn. Dlaczego? Może to kwestia wystroju, a może szeroki wybór w menu. Oprócz kawy, dostaniemy tam też piwo (kraft) i przekąski. 4) Stragan ul. Ratajczaka 31 Zaliczana do 25 najlepszych kawiarni na świecie (wg. rankingu BuzzFeed). Choć wystrój jest dość prosty, to jest tu przytulnie. W lokalu organizowane są darmowe warsztaty, podczas których można zdobyć potrzebne informacje dotyczące kawy i nauczyć się jej parzenia. Dostaniemy tam pyszne ciasta i burgery. A to wszystko przygotowane przez zespół, który tworzy to miejsce z pasją. 5) Różove ul. Wodna 23 Słodkie ciasta i słodki, różowy wystrój. Właściciele kawiarni podeszli do niej z pomysłem. Na licznych półkach znajdziemy mnóstwo bibelotów, w tym lalki i zabawki, które umilają czas najmłodszym gościom. Co do jedzenia? My polecamy nasz ulubiony sernik z owocami leśnymi (niebo w gębie!). Oprócz tego znajdziecie dużo deserów i pysznych, świeżych koktajli. @
Restauracja składa się z dwóch sal mogących pomieścić łącznie ok. 80 osób. Z okien pierwszej, utrzymanej w stylu biedermeier odwołującego się do I połowy XIX wieku – czasów powstania kamienicy, roztacza się piękny widok na Plac Kolegiacki z zespołem zabytkowych obiektów dawnego Kolegium Jezuickiego. Na ostatnim piętrze Bałtyku, jak można się dowiedzieć z projektu, będzie restauracja, z której panramicznych okien każdy chętny będzie mógł podziwiać widok Poznania z góry. Co ważne, biurowiec zostanie zbudowany na granicy czterech z pięciu dzielnic Poznania, a co szczególnie ważne, będzie wyższy także niż budynki we wshodniej części miasta, a tam właśnie jest najwyższa zabudowa. Z okien restauracji i hotelu, który także znajdzie się na najwyższych piętrach Bałtyku, będzie można obejrzeć cały Poznań: na północy – Cytadelę i Piątkowo, na zachodzie – Stare Zoo i Ogrody, na południowym zachodzie – tereny targowe, a na wschodzie – Stare Miasto, Wartę i Jezioro Maltańskie. Inwestycje ma być gotowa za dwa lata, ale już teraz firma Garvest, inwestor budynku, udostępnił film z panoramą Poznania, jaka będzie można oglądać z ostatnich pięter Bałtyku. Budynku jeszcze nie ma, ale zdjęcia zostały nakręcone ze zdalnego helikoptera z kamerką. Gdy budynek już powstanie, będzie można sobie porównać widoki… Czytaj także: Jak Włosi Poznań z lotu ptaka oglądaliDoskonała lokalizacja na Jeżycach, z widokiem na panoramę miasta. Hotel mieści się też blisko Dworca PKP i kompleksu MTP. Wyjątkowa hotelowa restauracja, w której serwujemy dania kuchni polskiej i europejskiej. Organizacja spotkań z przyjaciółmi, obiadów niedzielnych oraz imprez firmowych w Poznaniu.
Lokalizacja: Otwarty w czerwcu 2017 r. Bałtyk Tower mieści się w Poznaniu, w miejscu dawnego kina Bałtyk, przy Rondzie Kaponiera. Zlokalizowany jest tuż przy Międzynarodowych Targach Poznańskich i Dworcu Budynek ma 16 kondygnacji i 67 metrów wysokości. Przypomina typowy wieżowiec, a od strony Międzynarodowych Targów Poznańskich jego bryła jest ścięta. Zaprojektowany został przez MVRDV - jedną z najlepszych pracowni architektonicznych na świecie, znaną z niekonwencjonalnej architektury inspirowanej modernizmem. Biurowiec będzie dysponował salami konferencyjnymi na wynajem. Pokoje: Z noclegu można skorzystać w one-room hotel czyli 100-metrowym penthousie z rozległym widokiem na Bałtyk Tower to także biura, kameralne kino, restauracje oraz trzypoziomowy podziemny parking na 175 aut. W samym sercu stolicy polskich gór, przy osławionych Krupówkach, znajduje się Góralski Browar, wyrastający na jeden z najciekawszych lokali regionu. Zajrzyj do nas o każdej porze – zapraszamy na pożywne śniadanie, rodzinny obiad czy kolację we dwoje! Na ponad 1000M² stworzyliśmy nie tylko restaurację, lecz także kawiarnię i Do tego wyjazdu, tak jak zwykle, chciałam się dobrze przygotować – zanotować polecane miejsca, restauracje najczęściej odwiedzane przez lokalnych mieszkańców czy te spisane w polskich przewodnikach krytyków i blogerów kulinarnych. Na liście miałam jedną perełkę, której byłam pewna, i dla której specjalnie wybrałam się do Sopotu, ale z resztą miejscowości nie miałam łatwego zadania – może szukałam zbyt krótko, ale nie znalazłam klarownych wskazówek w Sieci, dzięki którym wiedziałabym od razu, gdzie nad Bałtykiem (wyłączając Trójmiasto) można dobrze zjeść. Skorzystałam z kilku waszych propozycji i doszperałam się kilku ciekawych miejsc, niestety nie wszystkie były mi po drodze. Podróż zaczęłam od kilku dni relaksu na totalnym odludziu w Zachodniopomorskiem, w niewielkim domku tuż przy plaży. Ja i moi towarzysze gotowaliśmy wtedy sami (bo gotowanie z widokiem na morze jest jeszcze bardziej przyjemne). Posiłki były proste, a po świeże ryby jeździliśmy (lub chodziliśmy plażą) do pobliskich miejscowości (na przykład do Chłopów), gdzie kupowaliśmy je prosto z rybackich kutrów. Wędzone halibuty, dorsze i makrele nabywaliśmy w wędzarniach powstałych kilka kroków od przystani rybackiej. W chłodne wieczory grillowaliśmy ryby w ogrodzie przy szumie fal, rozgrzewaliśmy się czerwonym winem czy naparem z imbiru i jakoś polska kapryśna pogoda wcale nam nie przeszkadzała. Odwiedziliśmy w tym czasie Kołobrzeg, gdzie wejście do pierwszej lepszej smażalni przy promenadzie wcale nie zakończyło się tragedią. No dobra, bezsmakowa zupa rybna z makaronem była porażką (9,50 zł), a tatar z łososia (14,50 zł) można było pominąć, ale ryby wspominam bardzo dobrze. Zarówno delikatne, smaczne mięso w chrupiącej panierce, jak i pieczone z warzywami i podawane na plackach ziemniaczanych nie były wprawdzie kulinarnymi wyżynami, ale złożyły się na porządny, uczciwy posiłek. Była to smażalnia Belona tuż obok latarni morskiej, a wpadliśmy tam tylko dlatego, że w polecanej sąsiedniej smażalni Rewiński ustawiła się niebotyczna kolejka i tak czy owak nie byłoby szans na znalezienie wolnego stolika. Po kilku dniach wyruszyliśmy dalej na wschód, do Ustki, która zachwyciła nas swoim wyjątkowym, uroczym klimatem osady rybackiej i piękną architekturą. Zatrzymaliśmy się w domu wakacyjnym Mistral, na parterze którego mieści się kawiarnia i cukiernia. Rano w Café Mistral wydawane są śniadania dla gości hotelowych, a później jest ona ogólnodostępna dla mieszkańców i turystów. Można tam nabyć pyszne, ręcznie robione krówki usteckie, zjeść smaczne ciasta i napić się kawy. Z mojego doświadczenia nad polskim morzem pod względem kulinarnym nie było wcale tak tragicznie, jak to się czasem opisuje. Owszem, miałam często smutne wrażenie, że w nadbałtyckich miejscowościach budek z kebabem jest więcej niż smażalni ryb, a te ostatnie z kolei nie zawsze pachną atrakcyjnie. Jednak w tym gąszczu kiczu, zapiekanek, pizzy na kawałki i żarcia na wagę można niejednokronie znaleźć naprawdę wspaniałe miejsca. Dym na Wodzie, choć z zewnątrz zupełnie się nie zapowiadał, był pięknym odkryciem nad Bałtykiem. Świeże jedzenie, polskie, lokalne produkty, atrakcyjna prezentacja dań i smak, którego się nie zapomina (te mule w cydrze śnią mi się do dziś!). O Dymie na Wodzie napisałam osobno, bo takiego miejsca nie możecie przegapić! Kolejny przystanek – Łeba i pustka w głowie jeśli chodzi o miejsca z dobrym jedzeniem. Skusiliśmy się tam na flaczki z kalmarów i zwyczajną smażoną rybę, w ładnie wyglądającym ogródku tuż przy rzece (U Dettlaffa). Był to chyba najsłabszy zestaw, jaki próbowaliśmy podczas bałtyckiego wypadu, ale wciąż – tragedii nie było. Flaczki były dobre, a ryba okazała się chrupiąca i smaczna; narzekałam jedynie na frytki, ale w Krakowie przyzwyczajona jestem do świeżo robionych, domowych albo belgijskich frytek. Szkoda, że Łeba nie miała swojego Dymu na Wodzie… Miała za to Café n°5, gdzie ujął mnie nie tylko fenomenalny deser z mascarpone i musem truskawkowym domowej roboty (zjadłam dwie porcje, nie żartuję), ale i niezwykła uczciwość właścicielki tej niewielkiej kawiarenki. Przy płaceniu rachunku miałam wątpliwości, czy nie nadpłacam kilku złotych za herbatę. Przy wyjaśnianiu tej sytuacji miało miejsce pewne nieporozumienie, przez które myślałam, że to ja źle sprawdziłam jej cenę. Wyszliśmy więc, kierując się w stronę pensjonatu. Wierzcie lub nie, ale po dobrych pięciu czy siedmiu minutach spaceru, kiedy ja już zapomniałam o całej sprawie, właścicielka Café n°5 zatrzymała się samochodem na pasach, przez które mieliśmy przejść, wybiegła zaaferowana z auta i oddała mi siedem złotych, kilkakrotnie przepraszając za pomyłkę. To się nazywa uczciwość i troska o klienta! I to nawet nie klienta – jak myśli pewnie wielu restauratorów – lecz turystę, który przecież “i tak nie wróci”. Kolejnego dnia wybraliśmy się dalej na wschód, zahaczając najpierw o piękną latarnię morską w Stilo (widok z niej jest zachwycający). Następnie – w Lubiatowie – raczyliśmy się, w ramach odpoczynku od ryb, całkiem niezłą... pizzą z pieca w jedynej otwartej przy plaży restauracji, znajdującej się tuż przy parkingu na skraju lasu. Skusiłam się tam też na ręcznie lepione pierogi z łososiem, które okazały się absolutnym hitem. Jeśli tam będziecie, koniecznie ich spróbujcie – delikatne ciasto, pełen smaku farsz, podawane z kapką śmietany. Niestety nazwa lokalu wyleciała mi z głowy, ale są tam chyba tylko dwie restauracje i wątpię, by druga również miała w ofercie pizzę, więc łatwo znajdziecie właściwe miejsce. Co dalej? Półwysep helski. Tu mieliście wiele miejsc do polecenia, szczególnie w Jastarni, tam jednak, ze względu na porę, mogłam skusić się tylko na doskonałe ciasta w rekomendowanej przez was Werandzie-Ogrodnicy (tort bezowy – 12 zł, królewskie ciasto Werandy – 15 zł) i mrożoną herbatę (7 zł). Żałowałam, że czas na kolację zarezerwowałam w Helu, bo bardzo przyjemnie siedziało się w tym słonecznym wnętrzu pośród kwiatów i w plażowych siedziskach z wikliny. Serwowane dania na sąsiednich stolikach też wyglądały atrakcyjnie. Obsługa była zdezorientowana i dość wolna, ale i tak dla tego klimatu chętnie bym tam wróciła przy kolejnej wizycie w Jastarni. Jeśli Hel, to Maszoperia. Kultowe miejsce istniejące od 35 lat, którego najstarsza część znajduje się w zabytkowym rybackim domu z 1830 roku. Faktycznie – wnętrze tworzy tam wyjątkowy klimat i na czas posiłku można przenieść się w zupełnie inny świat. Niestety my odebraliśmy je jako smutne i ponure, bo przez cały czas byliśmy jedynymi gośćmi, a dodatkowo po obejrzeniu zdecydowanie za długiego menu zaczęłam się zastanawiać, czy to aby na pewno najlepsze miejsce na jakikolwiek posiłek. Tym bardziej, że nie trudno nie zauważyć, ale bardzo trudno uzasadnić obecność (oczywiście stosownie oznaczonych w menu) dań kuchni “japońskiej” (paluszki z kraba!), “francuskiej” (ślimaki!), “włoskiej” (łosoś na melonie!), a nawet “meksykańskiej” (ośmiorniczki w sosie “moho”!). Nie, to nie jest żart. Chciałabym, by był. Mimo wszystko postanowiłam zostać (w końcu to knajpa polecana jako pierwsza w Helu, innej na liście nie miałam) i z “lekką” dozą podejrzliwości zaczęłam próbować dania: niezłe śledzie po kaszubsku (16 zł) i w śmietanie z pulkami, czyli ziemniakami w mundurkach (12 zł), potem zamulające klopsiki z dorsza w gęstym, koperkowym sosie (25 zł) oraz risotto z krewetkami (32 zł). Przy tym ostatnim nie mogłam przeboleć, że właśnie na to zdecydował się mój towarzysz, bo to danie, tak jak przewidziałam, było przecież skazane na klęskę. Porcje były obfite i na pewno każdy turysta zaspokoi głód w tej rybackiej chacie, ale przy kolejnej okazji tym turystą raczej nie będę ja. W końcu przyszedł czas na Sopot i restaurację Bulaj, którą wpisałam sobie na listę polskich restauracji do odwiedzenia po tym, jak przeczytałam świetny wywiad z Arturem Morozem w magazynie Food Service (wrzesień 2013). Lokal znajduje się tuż przy sopockiej plaży; wnętrze jest dość przeciętne, a ogródek jeszcze bardziej, ale za to w trakcie oczekiwania na zamówienie można powylegiwać się w hamaku albo pospacerować po piasku. Menu jest króciutkie, zmienia się sezonowo, przeważają w nim propozycje rybne, chociaż wielbiciele mięsa też znajdą coś dla siebie. Obsługa, choć nieco powolna, jest bardzo sympatyczna, a atmosfera wyluzowana i bardzo nieformalna. Idealne miejsce na relaksujący lunch przy plaży czy niezobowiązującą kolację we dwoje (z pierwszego piętra roztacza się pewnie piękny widok na morze). Wszystko, czego próbowaliśmy, było genialne w swej prostocie. W Bulaju czuć dbałość o jakość produktu i o najprostsze, lecz ciekawe smaki. Zaskakujący, marynowany szczupak w zalewie octowej (21 zł) podany w słoiczku, czy pięknie zaprezentowana oryginalna mozzarella di bufala (29 zł) z szyjkami rakowymi, awokado i sezamem (29 zł) okazały się świetnym wstępem do tej rybnej uczty. Następnie danie flagowe, często zamawiane przez gości w Bulaju – fenomenalny, ponad półkilowy turbot (70 zł). Można wybrać większy na spółę lub mniejszy dla jednej osoby. Zajmuje cały talerz i wygląda imponująco. Po podaniu kelnerzy demonstrują, jak powinno się do niego zabrać. Ja zdecydowałam się na halibuta (41 zł) ze sporą ilością czosnku, świeżo zmielonym pieprzem i zieloną fasolką przyrządzoną na chrupiąco. Czekoladowy suflet (20 zł) z bratkami, które rosną w skrzynkach nieopodal stolika to deserowa poezja, ale chyba przebił go tort bezowy z musem truskawkowym (15 zł), który może nie wyglądał, ale za to jak smakował! Pozycja obowiązkowa. Po udanym obiedzie wyszliśmy wprost na niemal pustą plażę i po krótkim spacerze usiedliśmy przy świeżym soku z pomarańczy w pierwszym lepszym barze – byle w słońcu i byle przy morzu. Niebawem mieliśmy złapać samolot do Krakowa, a ja już tęskniłam za tym widokiem. Wciąż wyraźnie pamiętając smaki z Bulaja, pomyślałam sobie, że można nad tym Bałtykiem naprawdę dobrze zjeść, tylko trzeba wiedzieć gdzie. Mam nadzieję, że ta relacja dała Wam kilka wskazówek, dzięki którym Wasz wypad nad polskie morze będzie jeszcze lepszy kulinarnie! Zapraszam też do przeczytania moich pozostałych relacji z podróży – z Brazylii, Portugalii, Gruzji czy Włoch oraz do obserwowania mnie na Instagramie. * Bądź na bieżąco: nK1abyo.